czwartek, 30 lipca 2009

Za anons w seriwise randkowym

Burmistrz Mińska Mazowieckiego wyrzucił urzędniczkę, bo w internetowym serwisie randkowym poszukiwała życiowego partnera. Niewinną "wizytówkę" ze zdjęciem uznał za zachowanie niegodne urzędnika samorządowego

Pani Teresa, absolwentka Instytutu Psychologii Społecznej i Resocjalizacji, w urzędzie w Mińsku Mazowieckim pracowała od trzech lat. Koordynowała miejski program rozwiązywania problemów alkoholowych. Dorabiała w poradni rodzinnej.

- Byłam szczęśliwa i dumna. I chyba ceniona. Gdy w 2002 r. napisałam program pomocy ofiarom przemocy, do miasta przyjechało 39 tys. euro - opowiada.

Z zawiązanymi oczami

Wizytówka to zaledwie kilkanaście informacji o sobie: "wzrost - średni, znak zodiaku - rak, sylwetka - zwykła, kolor oczu - zielone". W rubryce zawód pani Teresa wpisała pracownik administracji publicznej. "Hazard - nigdy. Papierosy - nie palę. Orientacja seksualna - tylko mężczyzn. Jestem: ciekawa, idealistka, otwarta, uważna, zadbana" itp. "Szukam w ludziach i w życiu pozytywnych stron, dążę do odkrywania sensu tego, co mnie spotyka" - to jedyne zdanie "od siebie". Resztę rubryk w "randkach" wypełnia się klikaniem na opcje do wyboru. Cel kontaktu wypełniła tak: luźna znajomość, matrymonialny, przyjaźń, seks. Opuściła dwuznaczny moralnie "sponsoring".

Przedostatnia ramka to "erotyka". Pani Teresa wyklikała m.in.: eksperymenty, masaże erotyczne, francuska miłość, po ciemku, tradycyjny, romantycznie, w wodzie, z zawiązanymi oczami. - Jak teraz to czytam, to wszystko jest takie dokładne, i po co? - pyta sama siebie.

Sprawdziłem, co pominęła: sado/macho, fetysze, on-line, ostra jazda itp.

Tropiciel mińskiej dulszczyzny

Od zamieszczenia wizytówki minął rok i dwa miesiące. - To był ostatni czwartek maja. Dzień zaczął się od tego, że dostałam podwyżkę. Koleżanka przyniosła do pracy miński tygodnik "Co słychać" - wspomina urzędniczka.

Redaktor sprawdził, czy mińskie nastolatki szukają w internecie seksu. Okazało się, że tak. "Oficjalnie grzeczni, politycznie poprawni, co niedzielę odwiedzający kościół mińszczanie pielęgnują mieszczańską dulszczyznę. Wystarczy, że zamkną drzwi, włączą komputery, zalogują się do internetu..." - pisze tropiciel kołtunerii. Trafił na wizytówkę ze zdjęciem pani Teresy. Napisał o niej jeden, kąśliwy akapit. Że seks to jej ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Dodał pytanie: "czy to, co mogą robić zwykli obywatele przystoi osobom na publicznych stanowiskach?"

Pani Teresa: - Wybuchł skandal. Byłam w szoku. Szczerze wyjaśniłam burmistrzowi, o co chodzi. Że byłam samotna i chciałam poczuć się w końcu kobietą. Wydawało mi się, że znalazłam zrozumienie. Ale już w poniedziałek chciał wręczyć mi wymówienie. Wpadłam w depresję. Kilka miesięcy byłam na zwolnieniu lekarskim.

Wymówienie dostała w końcu sierpnia.

Jest chyba jakaś ogólna etyka

"Zamieszczenie w internecie publicznej informacji z zakresu Pani życia intymnego dotyczących preferencji (potrzeb) seksualnych i publicznego zaproszenia do składania ofert ich zaspokojenia podważa zaufanie do Burmistrza Miasta i Pani wiarygodność przy wykonywaniu obowiązków służbowych" - napisał burmistrz Zbigniew Grzesiak w wypowiedzeniu. Formalnie nie związany z żadną partią, dobry gospodarz, postrzegany jest jako człowiek bliski Kościołowi.

W czym ta wizytówka podważa zaufanie do pana? - pytam. - A uważa pan, że nie podważa? - burmistrz na to.

A w czym uchybiła godności urzędnika? - Jest chyba jakaś ogólna etyka - słyszę.

Czy gdyby mężczyzna urzędnik poszukiwał na żonę biuściastej blondynki, też zostałby zwolniony? - Nie gdybajmy - burmistrz unika odpowiedzi.

Czym jest zapisana w ustawie samorządowej "godność" urzędnika? Co wyznacza jej granice? - pytam dr. Sebastiana Samola z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Na pewno ktoś, kto zataczał się na rynku w stanie upojenia alkoholowego, godność tę narusza. Ta pani nie napisała, że kończy pracę w urzędzie o godz. 16 i zaprasza na seks. Nie napisała, że szuka erotycznych sponsorów. Moim zdaniem to wypowiedzenie nie jest uzasadnione. Przeciwnie, z punktu widzenia prawa pracy, to przejaw dyskryminacji ze względu na płeć czy orientację seksualną.

Mec. Bartłomiej Raczkowski jest ostrożniejszy: - Gdybym był na miejscu burmistrza, nie zwolnił bym tej pani. Za to przedstawił jasne kryteria co wolno, czego nie, w pracy i poza nią. Bo urzędnik samorządowy także w prywatnym życiu może sobie na mniej pozwolić niż kierowca czy kolejarz. Nie tylko pracuje, on służy.

- To nieprawdopodobne, by pracownik samorządowy zobowiązany był do celibatu. Zamieszczanie w serwisie randkowym swojej oferty jest popularną, normalną formą nawiązywania znajomości - mówi psycholog Katarzyna Miłoszewska z Centrum Praw Kobiet.

Tradycyjne biura matrymonialne od kilku lat ustępują miejsca randkowym portalom. Fachowcy od internetu przypuszczają, że kilkaset tysięcy Polaków szuka w ten sposób partnera. Według GUS w Polsce jest 4,8 mln kawalerów i 3,9 mln panien

Sąd nad wizytówką

Pani Teresa boi się, że dostała wilczy bilet. - W Mińsku wszyscy o wszystkich wiedzą - mówi. Ale to na Zbigniewie Grzesiaku spoczywać będzie teraz udowodnienie przed sądem, w czym jego godność została naruszona. Bo pani Teresa na wymówienie odpowiedziała pozwem do sądu pracy o uznanie wypowiedzenia za bezzasadne i bezskuteczne.

Pisze m.in.: "Moje orientacja seksualna i zachowania seksualne są zgodne z normą. Nie prowadzę rozwiązłego życia. Nie znajduję związku między zainteresowaniami erotycznymi zawartymi w wizytówce a prowadzeniem zadań z zakresu profilaktyki alkoholizmu czy przemocy wśród młodzieży". Precedensowy proces zaczyna się w październiku.


Artykuł zaczerpnięty z serwisu www.free-art.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz